sobota, 26 kwietnia 2014

Baran

"Różni bywają ludzie. Nie ma lepszych i gorszych, wszystko jest tylko umowną kwestią. Dla mnie Ty jesteś dobra. Zostanę u Twego boku do samego końca."
Baran

     Cisza. Spokój. W ciemnym pomieszczeniu słychać tylko prawie niedosłyszalne bulgotanie, dochodzące z kilku zbiorników wypełnionych przezroczystą, lekko niebieską mazią o żelowatej konsystencji. W jednym z nich znajdowało się coś jeszcze. Drobne ciałko małego dziecka owiniętego przeróżnymi rurkami. Miało lekko uchylone oczy. Nie bardzo zdawało sobie sprawę z tego, co działo się wokół niego. Otaczający go świat zdawał się być mało rzeczywisty. A jednak i tak znacznie przyjemniejszy od tego co pamiętało ze swojego życia.
-Nie, Lamy! - drzwi z hukiem zostały otworzone, kiedy to przez próg przeszła kobieta w białej szacie. Miała energiczny krok. Obcasy jej butów wydawały rytmiczne stukanie, kiedy przemierzała pomieszczenie.
-To mój królik! - krzyknęła druga postać, której nie było widać, gdyż znajdowała się w cieniu pierwszej. Była zła. Wściekła. Ktoś ośmielił się wtrącić w to, co robiła. - Nie możesz go odłączyć! - zasłoniła swym drobnym ciałem dostęp do dużego komputera, pełnego monitorów, oraz klawiatury zajmującej całe biurko. Na ekranach wyświetlały się bliżej niezrozumiałe informacje dla kogoś całkiem niewtajemniczonego.
-Mogę. Już nie jest twoim eksperymentem. - odepchnęła osobę wyglądem przypominającym dziecko.
-Niby dlaczego?! Jest tylu innych więźniów! Możesz sobie wybrać każdego - poderwała się z podłogi - ona była w klatce przez tyle czasu. Dlaczego wcześniej jej nie wzięłaś skoro jest ci potrzebna?! - Zirytowana Lamy wykrzykiwała każde swoje pytanie. Pomimo wcześniejszego wylądowania na podłodze ponownie chciała przerwać silniejszej kobiecie. Zasłoniła dłonią klawiaturę - Powiedz mi! - zażądała.
-Jako jedyna nadaje się do tego, aby zostać pośród nas - odpowiedziała nawet nie patrząc na osobę odpowiedzialną za wszystkie eksperymenty. Kobieta odgarnęła za ucho kosmyk dłuższych brązowych włosów. Na nosie miała okulary. Trójkątna grzywka. Ostre rysy twarzy, usta zaciśnięte w linijkę i przeszywające spojrzenie ciemnych oczu. To wszystko sprawiało wrażenie, że przypominała wyglądem drapieżnego ptaka.
-Zostać?! - młodsza dziewczyna była zdruzgotana. Zatoczyła się do tyłu odsuwając dłoń od klawiatury. - To coś ma zostać z nami? - spytała z niedowierzaniem.Nie wyobrażała sobie, żeby ktokolwiek ze świata zewnętrznego. Zwykłe małe dziecko, które najprawdopodobniej nie miało żadnych szans na przeżycie badań, którym miało zostać poddane. Z toku wypowiedzi można było jednak zorientować się jakiej było płci, dziewczynka.
-Tak. Nie rób takiej zdziwionej miny. Dobrze wiedziałaś, że to w końcu nastąpi. Od dawna dyskutowaliśmy na ten temat. To najlepsze rozwiązanie, abyśmy my mogli być wciąż w ukryciu.
-Przecież zawsze mogę nas przywrócić do życia! Nie potrzebujemy pomocy kogokolwiek innego, a tym bardziej zwykłego śmiertelnika!
-Żaden z twoich demonów się nie nadaje. Koniec dyskusji - posłała lodowate spojrzenie w kierunku Lamy. - Zwolnić blokady. Wypuścić e2798x9 - rzuciła komendę. Mechanizm nie protestował. Powoli opróżnił zbiornik, w którym znajdowała się mała istota. Opadała ona coraz niżej, aż jej stopy dotknęły podłogi. Kolejne rurki odłączane były od ciała. Był to proces niezwykle bolesny. W oczach dziecka pojawiły się łzy. Dusiła się aparatem, który został wciśnięty do jej gardła. W końcu jednak i ta część urządzenia została zabrana. Dziewczynka zakrztusiła się i zatoczyła. Po chwili pochyliła i zwróciła zawartość swego żołądka.
-Obrzydliwe. Naprawdę chcesz by taki ktoś jak ona tu został?
-Jeśli ci się nie podoba, zawsze możesz odejść. Nie jesteś jedyną osobą, która umie obsługiwać ten system - złośliwa uwaga zamknęła usta niższej dziewczyny. Kobieta podeszła do słaniającego się na nogach dziecka. - Stań prosto - poleciła, umieszczając palec wskazujący pod jego brodą i zmuszając do tego, aby uniosło głowę.- Jak ci na imię?
-Ikaris... - wyszeptało przestraszone.
-Od dziś jesteś moim sługą. Jestem twoją panią, Lady Kyouka i tylko w ten sposób możesz mnie tytułować. Zapamiętaj to sobie, bo nie będę się więcej powtarzać.
-Tak... tak, moja pani - natychmiast się poprawiła czując jej nieprzyjemne spojrzenie i paznokieć wbijający się w skórę. Cicho załkała. Nie podobało jej się to. Czuła się zagubiona. Ostatnie, co pamięta, to ciemna klatka i krzyki innych osób. A wcześniej... nie wie. Wszystko, co było wcześniej zostało wymazane.
-Będziesz wykonywać każde wydane przeze mnie polecenie.
-Tak jest, moja pani...
-Będziesz szpiegować i zabijać. Oszukiwać, kraść, poświęcać wszystko co masz, dla naszego "domu".
-Tak jest, moja pani - odpowiadała za każdym razem.
-Bardzo dobrze. Idziemy - Kobieta na tyle gwałtownie zabrała rękę, że pozostawiła skaleczenie na podbródku dziecka. Dziewczynka wahała się tylko przez moment, a potem podreptała za zupełnie nową jej osobą.

-Na co czekasz? - ostry ton głosu przeciął powietrze i dobiegł do uszu dziecka ubranego w workowatą tunikę. - Co ci powiedziałam na początku?
-Będę szpiegować i zabijać. Oszukiwać, kraść i poświęcać wszystko, co mam dla naszego "domu" - wyrecytowało dziecko drżącym głosem. Stało teraz z wysoko uniesiona ręką, z mieczem w dłoni, nad przestraszonym mężczyzną. Cały był oblepiony krwią. Bał się. Był przerażony. Uciekł do kąta i tam ukrył głowę w ramionach. Nie miał gdzie dalej iść. Został złapany.
-Nie wahaj się. Po prostu to zrób - naciskała, bezwzględna Lady Kyouka.
-Ja...- ręka jej zadrżała. Na moment zamknęła oczy. Strach. Tylko to czuła mając świadomość, że musi pozbawić życia inną istotę.
-Już.
Pokręciła gwałtownie głową. Nie potrafiła. To było zbyt trudne.
-JUŻ TY PIEPRZONY BACHORZE, ALBO SAMA ZGINIESZ! - zagrzmiała gniewnie. Tym razem zadziałało. Z krzykiem, dziecko opuściło gwałtownie miecz starając się odciąć głową człowiekowi. Ostrze jednak było tępe. Ze zwężonymi źrenicami, nieustannym odgłosem rozpaczy i bezradności, złapała rękojeść w obie rączki i raz po raz uderzała w jakimś obłąkaniu odrąbując coraz bardziej głowę od reszty ciała. Gdy ta wreszcie odpadła i poturlała się na drugi koniec pomieszczenia, ręce dziewczynki zaczęły drżeć i w końcu wypuściła broń, która z cichym łoskotem odbiła się od kamiennej posadzki. Opadła na kolana i uniosła głowę do góry. Wydała z siebie rozpaczliwy, długi krzyk, a po twarzy spływały łzy.
Kyouki to nie ruszało. Prychnęła. Nauka tego dziecka nie będzie łatwa. Opiera się. Lecz nadawała się lepiej niż ktokolwiek inny do tej pracy.
-Nagroda dla ciebie - rzuciła coś w kierunku Ikaris. - Jest twój. Od teraz będzie pomagał ci w twoich zleceniach.
Podniosła z ziemi srebrny kluczyk. Czemu to miało służyć? Pociągnęła nosem. Obraz jej się rozmazywał. Otarła łzy ręką. Chwiejnie podniosła się na nogi. Pobiegła za swą panią zostawiając martwe ciało, a obok zwykły prosty miecz o tępym ostrzu.

-Otwórz się Gwieździsta Bramo Barana - dziewczynka wypowiedziała słowa czytając je z księgi, którą znalazła na jednej z licznych półek. Minęło kilka dni odkąd wykonała polecenie swej pani. Teraz uspokoiła się na tyle, aby poznać tajemnicę przedmiotu, który otrzymała. Choć nie najlepiej poznała sztukę czytania, udało jej się odnaleźć odpowiednie informacje. Teraz powietrze wokół klucza zalśniło. Zasłoniła oczy, światło ją raziło.
-Przybyłem na twe wezwanie - usłyszała. Przestraszona upuściła księgę i odskoczyła kilka kroków do tyłu. Bardzo się bała. Głos uwiązł jej w gardle, gdy dostrzegła mężczyznę o baranich rogach. Miał śniadą cerę, lekko falujące brązowe włosy do ramion, lekki zarost, czekoladowe miłe oczy. Potężnie zbudowany. Widziała jego odkryty tors, tylko częściowo zakryty baranią skórą narzuconą na plecy. Był dużo od niej większy. Z łatwością mógł ją zniszczyć. A mimo to... pochylił się i podniósł książkę, która wciąż była otwarta na stronie, którą czytała. - Jesteś Kluczniczką, prawda? - zagadnął podchodząc bliżej i kucając przy dziecku. Pokiwało nerwowo głową. - Już dobrze... nic ci nie zrobię - położył dłoń na jej krótkich, postrzępionych jasnych włoskach.- Udało ci się mnie przywołać, jesteś bardzo zdolna. Powiesz mi jaki jest następny krok po przywołaniu Zodiaka? - spytał łagodnie.
-Podpisać umowę... - odpowiedziała cichutko.- Czy zechcesz zawrzeć ze mną pakt? - spytała nieśmiało.
-Z przyjemnością - oddał jej książkę- Jak ci na imię?
-Ikaris. Ikaris Soliere - już spokojniejsza spoglądała się w przyzwaną przez siebie postać.
-Mnie zwą Jewel, Baran - przedstawił się. - Będę na każde twoje wezwanie. Pojawię się bez żadnych problemów za każdym razem, gdy otworzysz moją bramę. Jesteś moją panią, a ja twym sługą - ujął jej rączki - lecz jestem też twym przyjacielem i nie masz powodu się mnie obawiać - Na twarzy osobnika pojawił się łagodny uśmiech. Nie rozumiał czemu to dziecko zostało jego nowym panem. Nie wnikał w to. Czuł jednak, że nie jest ono złe. Bało się. Trafiło do dziwnego miejsca. Lecz wystarczyło zyskać jego zaufanie, aby zostać dobrymi towarzyszami w przyszłych zleceniach.
-Ale to oznacza, że będziesz musiał ze mną robić różne straszne rzeczy - skuliła się - przeczytałam, że Zodiak może się zbuntować...
-Nie zrobię tego, obiecuję ci to - zapewnił przytulając ją do siebie. Przymknął oczy. Jego czas się skończył. Zniknął zostawiając po sobie kluczyk w dłoniach dziewczynki. Zacisnęła piąstki i przyciągnęła je do klatki piersiowej. Po policzku spłynęła pojedyncza łza. Przez tą jedną chwilę poczuła się lepiej. Zagubiona, lecz z jedną osobą u swego boku, która prawdopodobnie stanie się w przyszłości kotwicą, dzięki której nie zatraci się w obłąkaniu.


"Przyjaciel, którego nigdy nie skrzywdzę. Dzięki niemu jestem dzisiaj tu i teraz. Był oparciem wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowałam."

Ikaris

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 5 - Koło Fortuny

     Potarła ręcznikiem mokre włosy. Długie kosmyki opadały na plecy i sięgały do pośladków. Pojedyncze kropelki wody spadały na dywan hotelowego pokoju. Biorąc po drodze kubek z kakao podeszła do okna. Nie przejmowała się faktem, że nie ma nic na sobie. I tak nikt nie wszedłby tu bez jej pozwolenia. Może za wyjątkiem jednej, albo dwóch bardzo zaufanych osób, które potrafiły działać na własną rękę.
     Minęły dwa dni odkąd ostatni raz widziała się z Eve, a jednocześnie trzy odkąd zginął Guarana. Sprawa wydawała się powoli cichnąć. Niektórzy wciąż byli oburzeni opieszałością władz i brakiem podjęcia przez nich jakichkolwiek kroków. Jednak po tamtym wydarzeniu nic więcej się nie stało, także uznano, że Febrisco po prostu wsadził swój ciekawski nos nie tam gdzie trzeba. Wszyscy inni jego znajomi wciąż żyli także wzięto to za dobrą wróżbę. Bo w końcu czemu zabójca miałby tyle czekać? Już dawno połowa z nich by nie żyła.
     Odrzuciła ręcznik na bok. Korzystała z chwili, gdy nie musiała być wciśnięta w swój strój z metalowymi częściami. Nie mogła jednak z nich zrezygnować. Wielokrotnie uratowały jej życie. Wolała nie ryzykować bez potrzeby. Fragmenty zbroi były lekkie i wytrzymałe. Można było się do nich przyzwyczaić.
-Wiem, powinnam już iść - rzuciła w przestrzeń. Oprócz niej nikogo w pokoju nie było. W odpowiedzi zalśnił jednak jeden z kluczy.- Nie wolno mi stracić tak dobrego informatora... Choć zagranie na koniec spotkania powinno wzbudzić w nim większe przywiązanie wobec mojej osoby - usiadła na fotelu zakładając nogę na nogę. - Nawet nie myśl o pojawieniu się - ostrzegła karcącym i nie znoszącym sprzeciwu głosem - mamy tu zostać na dłużej. Lepiej, aby inni nie wiedzieli, że jestem użytkowniczką kluczy, a tym bardziej was. Wszyscy zostalibyśmy wtedy skazani. Nie dopuszczę do tego by stała wam się jakakolwiek krzywda, dlatego nie wychylajcie się - zakończyła zaciskając dłonie na podłokietnikach. Nikomu nie odda swych kluczy. Będzie bronić ich do ostatku sił.
-Będę robić to, co uważam za słuszne - klucz rozbłysł jasnym światłem. Postać sama przekroczyła Bramę do świata, w którym znajdowała się Ikaris. - Przeziębisz się - usłyszała. Prychnęła cicho krzyżując ręce na piersiach.
-Prosisz się o guza, Ace - nie była speszona obecnością młodzieńca z innego wymiaru. Patrzyła prosto w złote oczy wojownika. Miał na sobie tylko długie materiałowe spodnie przewiązane szeroką wstęgą, oraz buty podobne do baletek. Nie sposób było nie zauważyć jego orientalnej urody i lekko skośnych oczu. Przypominał drapieżcę bez uczuć.
-Czyżby? - podniósł nieznacznie jedną brew - Odsłoniłaś się podczas ostatniego zlecenia. Coś cię rozproszyło.
-Od początku miałam problemy ze skupieniem się. Trafiliśmy do miasta pełnego magów. Wiesz, że nie dalibyśmy im wszystkim rady. Musieliśmy być bardzo ostrożni przy wykonywaniu tego zlecenia.
-Tak samo jak zawsze. Chodzi o tych trzech magów? - okrył dziewczynę ciepłym szlafrokiem.
-Dziękuję - skinęła głową - Może. Nie jestem pewna. Coś... Mnie w nich niepokoi.
-A dokładniej?
-Jeszcze nie wiem. Muszę to przemyśleć - odwróciła głowę. Wciąż jednak czuła na sobie jego ciężkie spojrzenie - nie przywiążę się do nich - westchnęła zgadując o czym myśli - chcę tylko informacji. Poza tym, wszyscy dobrze wiemy, że ich bliższa znajomość może zakończyć się tylko w jeden sposób.
-Śmiercią - nie owijał w bawełnę długowłosy wojownik. Poruszył się i usiadł na wprost Kluczniczki. Czarne włosy spięte w kucyk opadały swobodnie teraz przez jego ramię na wyrzeźbiony tors i umięśniony brzuch.
-Mam was. Nie tęsknię za kontaktami z innymi. Jesteście dla mnie najważniejsi - jej spojrzenie złagodniało.
-A ty dla nas. Dzięki tobie jesteśmy w końcu razem. Nikomu innemu to się nie udało. Możesz liczyć na nas. Na mnie. Mając nas u boku nie masz się czego obawiać.
-Wiem... jednak nie zawsze mogę sobie pozwolić na przywołanie was - wstała ze swojego miejsca - Ace, proszę, wracaj do siebie. Póki nie jesteśmy pewni na ile możemy sobie pozwolić, nie chciałabym, abyś przebywał w tym świecie zbyt długo.
-Tsk... - młodzieniec prychnął. Nie podobało mu się to, że nie może swobodnie poruszać się w tej chwili pomiędzy różnymi rzeczywistościami. Jednak dobro Kluczniczki było dla niego najważniejsze. Nie sprowadzi na nią kłopotów. Nigdy. I tylko dlatego pokiwał ostatecznie głową. Podszedł do dziewczyny i położył rękę na jej ramieniu. - Kiedyś będziemy mogli żyć bez cienia strachu, obiecuję ci to - zniknął zmieniając się w świetliste drobinki, które szybko zgasły.
-Być może... - zakończyła nie dając sobie żadnej nadziei. Doprawdy, wojownik czasem zdawał się być nieznośny, a jego samowola nie potrafiła pozwolić użytkownikowi przewidzieć do czego tak naprawdę będzie zdolny. - Na razie poszukajmy pracy - postanowiła. Schowała klucze do futerału. Już po chwili ubierała się do wyjścia. Wstrzymywała się przez te dwa dni ze znalezieniem dorywczego zajęcia, licząc na to, że być może niedługo odezwie się jej Pani. Jednak Lacrima milczała jak zaklęta. Musiała czekać spokojnie, wolny czas przeznaczając na inwigilację. Z pewnością zdobycie wiadomości przyda się w wykonywaniu kolejnych zadań. Co do tego, że je otrzyma nie miała najmniejszych wątpliwości.
-Pora też zobaczyć, co porabia nasz nowy znajomy... - na twarzy dziewczyny pojawił się niebezpieczny uśmieszek. Opuściła pokój hotelowy zabierając z sobą tylko kilka najważniejszych rzeczy.


     Kaptur nie zasłaniał dziś całej twarzy. Można było dostrzec niebieskie oczy, które rozglądały się wokoło. Dziewczyna zapamiętywała każdy miniony zakątek. Tworzyła w swych myślach mapę, która na zawsze utkwi w jej pamięci. Nie sporządzała żadnych zapisków w notesie, kartkach czy na czymkolwiek innym. To było niebezpieczne. Kto wie, komu mógłby wpaść w ręce takie przedmioty. Byłaby zgubiona.
Odgryzła kawałek zakupionego jabłka. Kropelka słodkiego soku spłynęła po brodzie. Nawet nie pofatygowała się, aby ją wytrzeć. W tłumie wyszukiwała głównie tylko jednej osoby, wierząc, że z pewnością na nią wpadnie. Intuicja podpowiadała dziewczynie, że jest on w mieście i prędzej czy później musi pojawić się na jej drodze. Owszem, zawsze cały dzień mógł spędzić w Gildii, albo daleko poza miastem. Tyle niewiadomych... Eve miał rację. Świat momentami był aż nazbyt skomplikowany. Nie można było wykluczyć żadnej możliwości, a każda z nich rodziła kolejne. W ten sposób zawsze można było stworzyć niezwykle długą listę.
     Zatrzymała się w półkroku. Odwróciła w bok spoglądając na wiszące ogłoszenie. Ktoś poszukiwał kelnerki do pracy w kawiarni. Przyjemna okolica, sporo klientów, całkiem sporo płacili. W takim miejscu mogłaby podsłuchać bezkarnie niejedną rozmowę i pociągnąć za języki inne pracownice. Mimo to, Ikaris nie zdecydowała się, aby wejść i zapytać o wolne stanowisko. Jeśli nikt jej nie kazał, wolała unikać takiej pracy. Czuła się mało komfortowo, grając kogoś tak zupełnie odmiennego od niej samej, bez możliwości ukazania choć odrobiny prawdziwego charakteru. Ruszyła dalej. Z pewnością to nie był jedyny pracodawca w mieście, który potrzebował kogoś do pomocy.
     Ogryzek już dawno temu wylądował w koszu na śmieci niedaleko portu. Rozejrzała się, a potem zgrabnie wskoczyła na murek. Spojrzała w dal, lecz nie dostrzegła niczego godnego uwagi. Przeszła kilka kroków dochodząc w ten sposób do wysokiej ściany. Nie zwracając na siebie uwagi wspięła się na nią. Stąd miała zdecydowanie lepszy widok i mało komu przyszłoby do głowy, że ktokolwiek znajduje się na tej wysokości. Usiadła po turecku. Może to głupie, lecz wierzyła, że przychodząc tu, sprawi, że i młody mag również się pojawi. Widziała stąd drugi brzeg kanału i spacerującą po murku blondynkę z rękoma zaplecionymi za plecami. Wydawała się być niezwykle radosna. Rybacy przepływający obok krzyknęli coś do niej, a ta odpowiedziała.
-Hmm... Beztroska.... Coś zupełnie nam obcego, nie? - spytała samą siebie przymykając oczy. Mogła ten stan obserwować tylko u innych. Sama nigdy nie była w pełni rozluźniona. Nawet w czasie snu musiała czuwać. Zbyt wielu wrogów miała w tym świecie.
-Mamusiu, czy ta pani nie spadnie? - usłyszała zaniepokojony głos dziecka.
-Co...? - chwila dezorientacji ze strony kobiety. "W walce byłabyś już martwa" - Ależ nie kochanie, pani na pewno wie co robi. - "Czy to tak oczywiste, że jestem dziewczyną?" pomyślała. Tsk, z wiekiem coraz trudniej było ukryć swoją figurę. Wcześniej łatwiej było udawać mężczyznę, aby nikt nie zdołał się dowiedzieć, kim tak naprawdę jest osoba wykonująca zlecenia mrocznej gildii. Jej myśli nieustannie zaprzątała Kyouka oraz inni mieszkańcy "domu". Gdziekolwiek by nie była, jakaś ich część zawsze znajdowała się w niej. Nie spętano jej żadnymi zaklęciami. Zbyt długo tam przebywała, aby się przeciwstawić. Nie musieli kontrolować każdego jej kroku. Doskonale zdawali sobie sprawę jak bardzo jest od nich zależna. Równie dobrze wiedzieli także o tym niematerialnym łańcuchu, który powstał w jej umyśle przez te lata, którego nie potrafiłaby zerwać. Teoretycznie mogła odejść w każdej chwili, ale miała przeświadczenie, że nie może tego zrobić. Takie psychologiczne spętanie było najbardziej efektywnym ze wszystkich rodzajów więzienia drugiej istoty. W przypadku jasnowłosej, sprawdzał się.
-Witaj znowu, nieznajoma - idący dołem mag zauważył osobę siedzącą na górze tylko dlatego, że powiew wiatru poruszył płaszczem. Choć nie chciał zbyt bardzo się do tego przyznać, chciał odwiedzić dziewczynę już następnego dnia po tym, gdy się pożegnali. Wiedział w końcu, gdzie się zatrzymała. Ciągle jednak znajdował sobie wymówki, aby tego nie zrobić. Dziś również zmierzał tam jak najbardziej okrężną drogą. Tylko że spotkał ją nieoczekiwanie jak zawsze w tym samym miejscu.
-Witaj, Eve... - powoli przekręciła głowę, aby na niego spojrzeć. Nie myliła się. Znów miała rację. Może blondyn nie zdawał sobie z tego sprawy, lecz już teraz Kluczniczka zaczynała dostrzegać pewien schemat jego działania.
-Przepraszam, że ostatnio sprawiłem ci tyle problemów - wydusił w końcu z siebie - mam nadzieję, że nie byłaś chora przez to, że zatrzymałem cię na deszczu - Dziewczyna pokręciła głową - To dobrze... Zachowałem się naprawdę nieodpowiedzialnie. Powinienem zawsze dbać wpierw o dobro damy.
"Damy...? Jakże się mylisz..." pomyślała z nutką bólu.
-Lepiej? - spytała nieoczekiwanie po długiej chwili niezręcznej ciszy.
-Co...? To znaczy...? - zmieszał się trochę nie będąc pewnym, o co go tak naprawdę pyta rozmówczyni - Chodzi o sprawę z Guaraną? O to czy poczułem się lepiej po rozmowie z tobą? - choć jej się przyglądał nie dostrzegł potwierdzenia ani zaprzeczenia czy dobrze rozumie słowa przez nią wypowiedziane - Dochodzenie zakończono, władze nie robiły większych problemów naszej gildii czy drużynie... Już wtedy... gdy odchodziłem nie czułem się tak przygnieciony przez poczucie winy. Dziękuję, że mnie wtedy wysłuchałaś i o nic nie pytałaś. Potrzebowałem czegoś takie... - urwał, gdy postać w pelerynie zeskoczyła tuż obok niego - ...go. Mogę cię o coś spytać?
-Robisz to nieustannie.
-No tak... prawda - podrapał się trochę zakłopotany w tył głowy - Przyznam, że uważnie ci się przyglądałem - spoważniał trochę - jesteś z jakiejś gildii? Wykonujesz zadanie? - zadał niezwykle celne pytania. Więc jednak pod tą blond czupryną, krył się intelekt.
-Władza? - spytała, nie udzielając w pierwszej chwili odpowiedzi na zadane pytania. Zapamiętać, ten dzieciak jest bystry. Jeśli nie będzie się pilnowała, może wpaść. Tylko skąd...? Prawda, naiwne myślenie. Już wiedziała, co podsunęło mu na myśl takie pytania.
-Stary nawyk.
-Nie - odparła bez wahania na pierwsze z nich. Tylekroć kłamała pod tym względem. Nie było problemu, aby zrobiła to po raz kolejny. - Powiedzmy. Zostałam poproszona, aby przetransferować tu dwa miecze. Spotkałam się w tym mieście z osobą, która miała je odebrać. Nie znam szczegółów, robiłam tylko za kuriera - opowiedziała bajeczkę wyssaną z palca na poczekaniu. Nawet nuty zawahania. Patrzyła prosto w oczy rozmówcy, aby nie miał wątpliwości co do tego czy kłamie.
-Pasy do pochw...
-Są moje - odparła krótko nie pozwalając mu na zbyt długie zastanawiania się.
-Przepraszam, chyba trochę przesadziłem. Nie powinienem ci tak atakować, szczególnie, że wcześniej dziękowałem ci za pomoc i przepraszałem za wszelkie sprawione problemy.
-Nie szkodzi - skinęła głową.
-Czy dasz się, nieznajoma, zaprosić na gorącą czekoladę? Chciałbym się jakoś zrewanżować za mój nietakt. - wzbudzenie poczucia winy w Eve nie było najgorszym posunięciem. Przez jakiś czas powinien teraz skupić się na popełnionym błędzie względem niej. Chwilowo też pozbyła się mieczy i wszystkiego innego, co mogłoby kojarzyć się z nie do końca wyjaśnionym morderstwem. Czy dobrym zatem pomysłem będzie pójście z nim? - Twoje milczenie odbieram jako odpowiedź twierdzącą - nie zauważył jak jedna brew dziewczyny drgnęła kiedy to mówił, a zaraz potem sprawił, że szła z nim pod rękę. Wyglądało to dość niezwykle biorąc pod uwagę jaką każde z nich roztaczało aurę oraz fakt, że młodzieniec był od niej niższy o dobre półtorej głowy. Nim się zorientowała zrobiła pierwszy krok, a potem już szła z uśmiechniętym od ucha do ucha magiem. Doprawdy... Jednak w jej umyśle nadal kiełkowała myśl, że próbuje ją oszukać. Mógł wykorzystać swoją uprzejmość, aby zwabić ją przed radę i zamknąć w więzieniu. Ze względu na pytania jakie zadawał zrozumiała, że należał do władz i prawdopodobnie nadal jest z nimi jakoś powiązany. Wykazał się naprawdę niezwykłą bystrością umysłu. Uratowała ją tylko sztuka kłamania. "Eve, jeśli teraz coś planujesz... wiedz, że łatwo się nie poddam" miała ze sobą klucze i nie zawaha się ich użyć, jeśli zajdzie taka potrzeba.
-Jesteśmy na miejscu, nieznajoma - wykonał gest ręką pokazując wnętrze budynku, do którego właśnie weszli. Odkąd zobaczyła go na horyzoncie, jej myśli coraz bardziej skupione na tym jacy magowie znajdują się w tej gildii i jakie ma szanse wygrać z nimi, dokonując jednocześnie jak najmniej szkód. Jeśli nie da się wciągnąć zbyt daleko, wystarczy, że ich ogłuszy i będzie miała szansę na ucieczkę.
-Witamy z powrotem, paniczu Eve! - znikąd nagle pojawiło się stadko piszczących dziewczyn. Otoczyły wianuszkiem zarówno ją jak i jego. Tsk... co to za pułapka? Nic nie wyczuwała, lecz była nadzwyczaj ostrożna.
-Miło mi was widzieć, moje drogie - puścił do nich oczko - A teraz pozwolicie, że zaprowadzę gościa honorowego do salonu.
-Ależ oczywiście, paniczu Eve.
"Gościa honorowego...?" przez moment zabójca miał mętlik w głowie. Wyglądało na to, że naprawdę zaprosił ją tylko na ciepły napój i zapomniał o całej sytuacji znad kanału. To dobrze.
-Proszę, usiądź - Młodzieniec wskazał wygodny fotel, obity granatowym materiałem. Stał blisko stołu wraz z trzema identycznymi. Pomieszczenie było przestronne, ale nie zdawało się być chłodne. Drewniane meble sprawiły, że było tu niezwykle przytulnie. Grupy dywan tłumił ich kroki. Rozejrzała się. Nigdzie nie widziała podstępu. - Zaprosiłem cię na gorącą czekoladę, ale może masz ochotę na coś innego? - spytał uprzejmie.
-Czekolada wystarczy - odparła krótko, beznamiętnie. Zauważyła jak jakaś dziewczyna ubrana w strój pokojówki odbiera zamówienie od jej znajomego. Była uśmiechnięta, szczęśliwa. Praca tu sprawiała przyjemność. Najwyraźniej dobrze traktowano tutaj ludzi.
-Słyszeliśmy, że właśnie wróciłeś - po krótkim pukaniu do środka weszło dwóch dżentelmenów. Gość nieznacznie podniósł głowę. Rozpoznała ich bez trudu. To oni kilka dni temu byli pod rezydencją. Teraz w świetle dnia mogła lepiej im się przyjrzeć. Wyglądali na swoje przeciwieństwa. Jeden opalony, z ciemnymi włosami, drugi wręcz na odwrót, mleczna cera oraz jasne włosy. Niewiele szczegółów umknęło jej w ciemności.
-Och, przyprowadziłeś kogoś - zauważył wyższy.
-To moja nowa znajoma. Bardzo mi pomogła. Niestety, zachowałem się wobec niej nieodpowiednio i chciałbym teraz to jakoś wynagrodzić...
-Znajoma? - blondyn podszedł do siedzącej postaci - Jestem Hibiki. Dziękuję, że udzieliłaś pomocy mojemu przyjacielowi -przedstawił się - Miło mi ciebie poznać... - urwał nie wiedząc jak dziewczyna ma na imię. Spojrzał na młodzieńca, który ją przyprowadził. Ten dopiero teraz zauważył, że tak naprawdę nigdy nie spytał nieznajomej o tożsamość. Nigdy też nie zobaczył całej jej twarzy.
-A więc twoja nowa przyjaciółka jeszcze nikomu nie wyjawiła kim jest. Może zechcesz zdradzić mi swoje imię? Jestem Ren - ukłonił się przed nią lekko opalony chłopak.
-Hmm... chyba twoje wdzięki na nią nie działają - zaśmiał się lekko Hibiki.
-Twoje również jakoś efektów nie przyniosły - odgryzł się znajomy. Nie zdążył ukryć lekkiego zawodu, gdy wrodzony czar nie zadziałał na osobę siedzącą przed nim.
-Proszę... nie stresujcie jej. To moja wina, że wcześniej o tym nie pomyślałem... - zakłopotany Eve próbował załagodzić sytuację widząc, że towarzyszka przestała się odzywać.
-W porządku - podniosła się nagle z miejsca. Odpięła płaszcz i powoli zsunęła go z siebie - Jestem Ikaris, miło mi was wszystkich poznać - dygnęła lekko przed zebranymi.

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 4 - Milcząca Owca

    Ranek nadszedł spokojnie bez większych niespodzianek. W Magnolii nie mówiło się jeszcze głośno o wydarzeniach z nocy. Oficjalnie nie podano do wiadomości publicznej informacji na temat morderstwa. Widać było jednak poruszenie policji, która raz po raz jeździła na miejsce wypadku wzbudzając tym pewne zainteresowanie mieszkańców. Jednak spokój i natura ludzi zdominowały początek dnia. Jak zawsze miasto przepełniały śmiechy, krzyki i gdzieniegdzie pojedyncze drobne starcia pomiędzy magami różnych Gildii. Z łatwością można było się odprężyć. Lecz jedna osoba nie mogła sobie pozwolić na całkowity relaks. Intuicja podpowiadała jej, że powinna była opuścić miasto zaraz po wykonanym zleceniu. Tymczasem w trakcie nocnej rozmowy za pomocą Lacrimy z panią Kyouką wyraźnie usłyszała, że w najbliższym czasie nie może zbytnio oddalać się od miasta. Na pytanie jak długo powinna tu pozostać otrzymała tylko odpowiedź, że szybko nie wróci do "domu". Ikaris zaczęła się nad tym zastanawiać, co było przyczyną takiej decyzji. Nie do końca była w stanie uwierzyć w to, że Lamy udało się przekonać resztę do pozbycia się jej. Nie przekreślała jednak tej alternatywy. Wolała nie wyciągać pochopnych wniosków choć sądziła, że wiąże się to z kolejnym etapem ich planów.  Lecz to były tylko zgadywanki. Pomimo swego oddania nie mówiono jej o wszystkim. Wręcz przeciwnie, zdawało się, że nie wie nic. Czegóż się spodziewała? Nigdy nie było zaufania pomiędzy członkami, którzy znali się od bardzo dawna. Tym bardziej ona, niedoszły eksperyment, nie mogła spodziewać się większego przywiązania z ich strony do niej. Znacznie się od nich różniła.
-Co podać? - obok niej stanęła kelnerka w średnim wieku. Ubrana w obowiązujący strój w barwach szkarłatu z białym fartuszkiem. Miała robić za... Kartę kier. Tak, właśnie. Nazwa tej gospody związana była z Krainą Czarów, pokerem i innymi karcianymi skojarzeniami. Przynajmniej tak dziewczyna została poinformowana po wejściu do środka. Ile w tym prawdy, nie miała zamiaru zgadywać. Miała tylko ochotę na pożywne śniadanie.
-Poproszę kubek gorącej czekolady, jajecznicę na maśle z pomidorami, twarożek z ogórkiem i... - tu zastanowiła się jeszcze przez chwilę spoglądając z cichym westchnięciem w kartę dań. Coś przeliczyła w pamięci - drożdżówkę.
-Może do tego jakieś owoce? - zaproponowała kobieta ze znudzonym wyrazem twarzy. Plakietka przypięta do fartuszka mówiła, że ma na imię Diara. Cóż, z pewnością nie robiła najlepszego wrażenia na klientach. Czarne ulizane włosy spięte w kok, szare oczy, niezbyt wysoka, ale chuda niczym żywy kościotrup.
-Nie, dziękuję. To już wszystko - oddała kartę i odwróciła głowę w kierunku okna. Kobieta odeszła z zamówieniem spisanym w notesiku. Słyszała jak wchodzi przez wahadłowe drzwi do kuchni i przekazuje kucharzowi, co ma przygotować. Dziewczyna jak każda żywa istota musiała jeść i spać. Odczuwała nieprzyjemne ssanie w żołądku. Zużyła sporo energii na zabicie Guarany. Dodatkowo miała na swoim ciele wiele siniaków i zranień od kul. Po rozmowie z panią Kyouką zabrała się za opatrzenie ich, wymianę płaszcza oraz reszty ubrań, które były pokryte krwią. Niezbyt chętnie oddała swoją broń, źle się czuła nie odczuwając ciężaru mieczy na swoich plecach. Wiedziała jednak, że nie miała wyboru. Inaczej zbyt łatwo można by ją skojarzyć z morderstwem. Ostrza, z których korzystała nie były tutaj popularne. Szczerze wątpiła czy ktoś poza nią w tym mieście miał jeszcze jedną taką parę. Pozostanie tutaj zbyt długo ciągnęło za sobą wiele komplikacji.
-Hmm... -zadumana patrzyła na niebo pokryte grubą warstwą ciemnoszarych chmur. Zapowiadała się potężna ulewa w ciągu najbliższych kilku godzin. Niektórzy przezornie mieszkańcy już teraz nosili ze sobą parasole, inni zdawali się tym nie przejmować. Dla niej deszcz miał swoje plusy i minusy. W tej chwili, głównie plusy, zatrze ślady na miejscu morderstwa.
-Proszę bardzo, jajecznica na maśle z pomidorami, gorąca czekolada, twarożek z ogórkami i drożdżówka. Życzę smacznego.
-Dziękuję - Ikaris z ociąganiem oderwała się od szyby i wzięła w swe dłonie sztućce. Obserwowanie ludzi zawsze było dla niej bardzo wciągające. Znacznie łatwiej można było ich rozgryźć niż mieszkańców "domu". -Smacznego - mruknęła do siebie zabierając się za posiłek. Po śniadaniu musi coś ze sobą zrobić. Nie może zmarnować spędzonego w tym miejscu czasu. Z pewnością, na początek będzie musiała znaleźć jakieś lokum do wynajęcia. Potem przydałaby się jakaś dorywczą praca by miała z czego opłacać czynsz. Zabijać za kąt do mieszkania nie miała zamiaru. To nie w jej stylu. Nie chciała też wyciągać pieniędzy ze swojej gildii, wolała być bardziej samodzielna. Natomiast na koniec, gdy już wstępnie się urządzi, poświęci cały swój czas na zgromadzenie informacji na temat wszystkich mieszkających tu magów oraz działających Gildii. Jeśli "domownicy" planują jej starcie z nimi to lepiej by nie odkładała tego na później. Walka z niewiadomym zawsze niosła ze sobą większe prawdopodobieństwo przegranej. Wczoraj miała naprawdę wiele szczęścia, że nie musiała stanąć z trójką młodzieńców w szranki. I tak bardzo była zaskoczona dowiadując się o tym, że zostali ochroniarzami Guarany. Wydawali się równie niewinnie co ona sama. Szczególnie najmłodszy z nich, Eve. Miała jednak na uwadze, że na pozór te najbardziej spokojne osoby mogą być najbardziej niebezpieczne.
-Specjalne wydanie "Czarodzieja"! Febrisco Guarana zamordowany! - usłyszała głos chłopca sprzedającego gazety. Ludzie zaczęli szeptać, blogi spokój panujący w mieście został zmącony. Parę osób wyszło z gospody, aby zakupić magazyn. Każdy chciał się dowiedzieć czegoś na temat tego niespodziewanego wydarzenia.
-Coś podobnego! - krzyknęła zdruzgotana starsza pani czytając kilka pierwszych zdań - w taki sposób... Do czego to doszło. Nikt teraz nie może czuć się bezpiecznie nawet we własnym domu. 
-Mówiłam ci moja droga, - odezwała się jej towarzyszka - to jest spisek skierowany przeciwko niewinnym obywatelom.
-Taki z niego był miły człowiek... Przecież nikomu nie wadził.
-Znałaś go moja droga?
-Od czasu do czasu robił zakupy w moim sklepie. Naprawdę, bardzo sympatyczny. A policja jak zawsze nic z tym nie robi! Strach wychodzić z domu!
-Tak jak mówiłam kochanieńka. Pozwalają na wprowadzenie terroru. Już niedługo usłyszymy o kolejnych morderstwach.
-Jak możesz tak mówić? Nie kracz - przeżegnała się - Jeszcze nie daj Boże nas spotka to nieszczęście...
-Przepraszam - Ikaris zwróciła się do pań nim te całkiem pochłonęła rozmowa - czy mogłabym zobaczyć na chwilę artykuł?
-Ależ proszę bardzo, moje dziecko.  - Kobieta wręczyła jej magazyn - taka katastrofa. Zastanawiała się czy nie przenieść się na wieś. Miasta z gildiami przyciągają zbyt wiele niebezpieczeństw... 
-Mmm... "Minionej nocy nastąpiło włamanie do domu Febrisco Guarany. Napastnik najwyraźniej chciał włamać się do sejfu znajdującego się w salonie, jednak napotkał właściciela domu, który jeszcze nie spał. Spotkanie to zakończyło się tragicznie dla dawnego członka Gwardii, próbę obrony swoich dóbr przypłacił życiem. Policja nie jest jeszcze w stanie określić czy coś zaginęło. Nadal trwa sprzątanie miejsca walki..." - Dziewczyna czytała cicho z zainteresowaniem i udawanym zaniepokojeniem czując na swych plecach wzrok starszych pań, które pożyczyły jej czasopismo - "... Z innych doniesień wynika, że od jakiegoś czasu tragicznie zmarły Guarana obawiał się o własne życie. W kilku Gildiach zostało umieszczone jego zlecenie, za które oferował sto pięćdziesiąt tysięcy. Według wstępnych ustaleń zadanie przyjęła grupa z Blue Pegasus. Świadkowie twierdzą, że ich praca miała rozpocząć się dopiero dnia dzisiejszego..." - urwała. Resztę doczytała już bezgłośnie. Obejrzał zdjęcia, które udało się zrobić reporterowi. Ciało było niezwykle sine. Wszystko przez to, że wypłynęła z niego krew. Dano również mniejszą fotografię głowy z szeroko otwartymi ustami. Ikaris przysunęła gazetę bliżej twarzy. Miała nieodparte wrażenie, że... Nie, to chyba tylko pyłek. Jest przewrażliwiona. Jeszcze przez chwilę przyglądała się makabrycznym zdjęciem i przeczytała powtórnie parę zdań.
-Dziękuję paniom - oddała im gazetę. Musiała przyznać, że widok z wczorajszej nocy nie był zbyt przyjemny. Trup z obciętą głową też nie nastawiał optymistycznie do świata.
-Do tego te obrazki... Żeby coś takiego drukować w magazynie dostępnym dla każdego. Przecież małe dzieci mogą to zobaczyć...! - jedna z pań dalej kontynuowała rozmowę. Dziewczyna Zapakowała drożdżówkę i podeszła do kasy, aby zapłacić. Uśmiechnęła się wyrozumiale, gdy szufladka z pieniędzmi zacięła się. Nie spieszyło jej się, przynajmniej na razie. 

    Bez pośpiechu zaciągnęła kaptur na głowę. Zrobiło się chłodniej. Zbliżający się deszcz był nieunikniony. Coraz więcej osób wracało do domu. Stoliki przed kawiarniami ziały pustkami. Wiele okien w domach zostało zamkniętych. Zrobiło się naprawdę ponuro, a pomyśleć, że raptem kilka godzin temu to miasto tętniło życiem. Najwyraźniej tak jak wszędzie nastrój ludzi zmieniał się wraz z pogodą.
    Nie wiadomo kiedy doszła kamiennym chodnikiem do rogu portu, do tego samego miejsca, gdzie była poprzednim razem. Błąkała się bez celu i wcale nie planowała przyjścia tutaj. Po drodze zajrzała do piekarni i kupiła kilka słodkich bułek oraz pieczywa. Teraz kończyła właśnie drożdżówkę ze śniadania. Usiadła w tym samym miejscu co przednio. Z plecaka wyciągnęła gazetę pełną ogłoszeń sprzedaży i wynajmu. Najchętniej zamieszkałaby w lesie, w bezpiecznej odległości od miasta. Niestety, nie wchodziło to w grę. Rozkazy były jasne. Otworzyła magazyn na pierwszej stronie. Śledząc tekst wzrokiem jednocześnie wypakowała magiczne pióro, którym zazwyczaj pisała. Miało ładny, lekko lawendowy kolor. Zakupiła go poprzednim razem, gdy została wysłana do świata zewnętrznego.
    Gryzmoliła coś na papierze, gdy spadły pierwsze krople deszczu. Ledwo zdążyła schować gazetę z piórem do plecaka, a rozpadało się na dobre. Naciągnęła na siebie mocniej kaptur. Nie przepadała za taką pogodą. Marzła i przemakała, pomimo swojego płaszcza. Dość się już nasłuchała od rybaków na temat kilku największych Gildii. Powinna znaleźć suche miejsce, gdzie będzie mogła uporządkować sobie tę wiedzę. Gdzieś po drodze widziała dość przyjazny hotel. Stał na uboczu. Powinien wystarczyć na kilka pierwszych dni nim znajdzie miejsce, gdzie zatrzyma się na dłużej.
-Ech... - usłyszała ciężkie westchnięcie obok siebie. Dziwne, nie zauważyła by ktokolwiek usiadł. Odwróciła głowę. Musiała przyznać, życie czasem jest uparte. -Witaj, nieznajoma - uśmiechnął się do niej trochę smutno blondyn. Eve wybrał się dzisiaj na przechadzkę bez żadnej kurtki czy parasolu. Miał na sobie tylko elegancki Smoking. Skinęła mu głową w duchu lekko zrezygnowana. - Czy dzisiaj będziesz również szybko ode mnie uciekała? - w pierwszej chwili miała zamiar potwierdzić. Po chwili namysłu wzruszyła ramionami. Podejrzewała, że to ona zepsuła mu humor zabijając jego zleceniodawcę. Zgodzili się go chronić, a tymczasem zabójca ich uprzedził. Przybyła szybciej niż ofiara to podejrzewała.
-Pewnie i ty już czytałaś o Febrisco Guarana - zagadnął. Zamknął oczy i wystawił twarz w kierunku nieba pozwalając by deszcz obmywał jego dziecięcą buzię. Zdawał się nie przejmować faktem, że jest mokry. -Dzisiaj rano ja i dwóch moich przyjaciół mieliśmy zacząć u niego pracę w roli ochroniarzy... Ironia losu, czyż nie? Pracodawca umiera nam tuż przed rozpoczęciem zadania - zaśmiał się - Niby nie nasza wina, ale... Pozostaje pewien niesmak. W końcu nawet nie zaczęliśmy go bronić, ani nie walczyliśmy z napastnikiem. Powiedział, że komuś nie podoba się to co wie. Żałuję, że nie posłuchałem wczoraj swojej intuicji.
"Bardzo dobrze, że tego nie zrobiłeś. Inaczej dziś i ty byłbyś martwy" odpowiedziała w myślach. Ilość ofiar chciała ograniczyć do niezbędnego minimum, najlepiej pozbawiając życia tylko wskazanych celów.
-Opowiadał nam, że w ciągu kilku dni chciał wyjechać z miasta. Do tego czasu jednak chciał mieć ochronę. Spartolić nim się zaczęło... A niby to Fairy Tail z tego słynie. To oni mają tam szalonych członków, o których zawsze wiele się słyszy, a w trakcie zadania niszczą więcej niż ktokolwiek by się spodziewał.
"Jego wyjazd z miasta w niczym by nie pomógł. Guarana, jakiś ty byłeś naiwny... Gildia Tartarus i tak by cię odnalazała" usiadła bokiem na murku, po turecku aby siedzieć przodem do przybyłego chłopaka. Słuchała go, ale nawet nie wiedział jak bardzo go wykorzystywała. Chłonęła wszystkie przekazywane przez niego informacje. W końcu nie miał świadomości, że siedzi obok mordercy.
-Wiesz... Febrisco zawsze był trochę dziwny, ale nikt nie rozumie kto i po co go zaatakował. Policja mówi, że to zwykli złodzieje. Tylko, że nie wyglądało to na robotę amatorów... Mogę ci coś powiedzieć w tajemnicy?
Wzruszyła ramionami. To jego wybór, że dzielił się z nią swoimi informacjami.
-Gdyby to był amator padłby już na trawniku, gdzie rosną roślinki ludojady. Znaczy... Takie Zaklęcie jest tam ustawione. A jeśli nie tam, to w salonie. Tylko zawodowiec byłby w stanie wytrzymać taki ostrzał i wyjść stamtąd bez szwanku.  Najbardziej jednak zaskakujące jest dla nas to, że nic nie zostało znalezione. Ani strzępków ubrań, ani odcisków, ani krwi...
"Masz rację... Coś takiego powinno być" nie zdradziła po sobie, że uśmiecha się w duchu. Jeden z jej przyjaciół jak zawsze dbał o szczegóły. Nigdy by nie pozwolił, aby cokolwiek ją zdradziło.
-Bo przecież nie ma duchów... Chyba, że ktoś korzystał z iluzji. Tyle niewiadomych. Czasami użytkownicy magii są problematyczni. Dzięki niej wszystko jest możliwe i nie można wykluczyć żadnego scenariusza... Hmm... Widzę, że jeszcze nie uciekłaś. 
Pokręciła przecząco głową. Oparła brodę o dłoń. Lekko zadrżała. Tsk, zdecydowanie zbyt lekko dzisiaj się ubrała.
-Wszystko w porządku, nieznajoma?
Kiwnięcie głową. Wyczekiwanie. Nie przerywaj. Mów więcej. Musi dostać te informacje. Łaknęła tej wiedzy.
-Och, głupi ja - uderzył się wewnętrzną częścią dłoni w czoło.- Na pewno przemokłaś, a ja cię tu zatrzymuję. Przepraszam - uśmiechnął się uroczo. Wstał z miejsca i otrząsnął się z nadmiaru wody. Wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny. Spojrzała na niego nieufnie. - Pani pozwoli - zwrócił się szarmancko. Nie miała nic przeciwko. Ujęła jego rękę. Lekko zeskoczyła na ziemię. Wzięła swój plecak wyprzedzając tym samym chłopaka, który chciał zrobić dokładnie to samo. - Odprowadzę cię, a po drodze jeszcze porozmawiamy. Dobrze?
Kiwnięcie głową. Ruszyła do przodu, a zafascynowany członek gildii Blue Pegasus podążył za nią. Słuchała go. Nie wpadła w sidła jego wyglądu i słodkich słówek. Potrafiła jasno mu pokazać, gdzie są granice. Znów zaczął mówić. A ona spoglądała od czasu do czasu dając mu do zrozumienia, że nadal interesuje się tym, co opowiada. Nie przerywała, nie zadawała pytań. Nie znał jej. A tymczasem czuł, że jest dobrym kompanem. Może nawet lepiej, że więcej o niej nie wiedział. Nie czuł się dzięki temu niczym skrępowany. Chociaż z drugiej strony było to niebezpieczne. Dopiero teraz przemknęło mu przez myśl, że w ten sposób może coś powiedzieć wrogowi. Tylko ona mu na wroga nie wyglądała. Dlatego nie przerywał swojej opowieści.
-Jesteś przejazdem, prawda?
Kolejne kiwnięcie głową.  Monotonne gesty, które mu nie przeszkadzały. To było wręcz swojskie z biegiem czasu. Nieznajoma zaprowadziła go do zupełnie innej dzielnicy. Weszli w boczną uliczkę. Kojarzył to miejsce, jednak niezbyt dobrze. Natomiast ona zdawała się doskonale wiedzieć dokąd idzie.
-Skąd wiesz dokąd iść? Jesteś nowa, nie masz mapy.
Pokazała mu na swoje oczy i głowę.  Zrozumiał. Pamięć obrazkowa. Wystarczy, że pozwiedza samodzielnie i nauczy się rozkładu miasta na pamięć. Spojrzała na szyld hotelu. Po krótkim namyśle weszła do środka.
-Cóż... tu chyba się rozstaniemy - zatrzymali się blisko recepcji - Nie spodziewałem się ciebie spotkać, ale naprawdę mnie to cieszyło - wyznał szczerze. - Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. I przepraszam, że obarczyłem cię swoimi problemami. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić  - zmieszał się trochę. Nie zdążył nic więcej powiedzieć bo dostał pstryczka w nos od wyższej od siebie dziewczyny. - Spotkamy się jeszcze? - obca nie ruszyła głową, ale z wyrazu twarzy wnioskował, że prawdopodobnie tak. - Do zobaczenia, nieznajoma - ruszył ku wyjściu nadal ociekając wodą.
-Eve - usłyszał niespodziewanie. Odwrócił się. Nie przesłyszał się. To ona do niego mówiła. - Miło było cię poznać. Do zobaczenia. - Skinął głową. Miała ciepły, miły głos. Uradował się słysząc, że po raz pierwszy odezwała się. Przepełniony pozytywnymi uczuciami wyszedł z hotelu i skierował się w stronę swojej gildii.
     Odczekała chwilę, aż chłopak w końcu zniknie jej z pola widzenia. Nie wiedziała co ją podkusiło do odezwania się. Chociaż prawdopodobnie dzięki temu zyskała doskonałego informatora. Dzisiejsze wiadomości były bezcenne. A każde kolejne będą na wagę złota.
-Dobry wieczór, chciałabym wynająć jednoosobowy pokój na tydzień...

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 3 - Kosa we Krwi

     Przycupnęła na gałęzi jednego z drzew otaczających rezydencję. Nie dostrzegła nigdzie ochroniarzy. Najwyraźniej Febrisco czuł się niezwykle bezpiecznie. Chciałaby wykluczyć, że wokół domu nie ma żadnych zaklęć, lecz w obecnej chwili było to niemożliwe. Nie posiadała takich zdolności. Dzięki swoim mocom mogła sprowadzić to tego świata Gwiezdne Duchy, takie jak Milo, Rajskiego Ptaka. Bardzo dobrze się nimi posługiwała. Nigdy nie marzyła o tym, aby stać się magiem z innego zakresu. Lubiła towarzystwo istot z równoległego świata. Gdyby nie one, byłaby samotniczką.
     Przesunęła się bliżej, uważając aby nie spaść. Zmrużyła oczy starając się zobaczyć, co dzieje się w środku. Przez duże okno mogła zobaczyć cztery postacie. Trzy z nich, to młodzieńcy, których wcześniej widziała na mieście. Eve oraz jego dwóch towarzyszy. Mogła zatem spekulować, że czwarta to Guarana. Nie wyróżniał się niczym. Wyglądał całkiem zwyczajnie. Łatwo było go zgubić wśród tłumu. Tsk... gałąź zaskrzypiała niebezpiecznie, ostrzegając przed tym, że w każdej chwili może się złamać. Dziewczyna ostrożnie cofnęła się bliżej pnia, chcąc uniknąć niebezpieczeństwa. Choć ciężko można było tu mówić o niebezpieczeństwie. Zwykły upadek z drzewa nie zrobiłby jej krzywdy. Jednak spadająca gałąź z pewnością zwróciłaby czyjąś uwagę. Jeszcze tylko tego brakowało, aby wzmożono teraz ochronę wokół celu. To miała być prosta praca. Znów spojrzała w kierunku okna. Cała czwórka siedziała  przy stole i coś piła. Ciężko było określić z tej odległości, co to takiego. Wyglądało na to, że spotkanie się przeciągnie. Nic straconego. Nawet lepiej dla dziewczyny. Wtedy niewiele co widać. Łatwiej będzie wkraść się do środka. O ile mężczyzna nie opuści posesji, lecz tego akurat się nie spodziewała.
     Korzystając z chwili, rozejrzała się uważniej po miejscu, do którego przyszła. Siedziała na jednym z licznych wysokich drzew wokół domu. Rosły tu zarówno iglaki jak i liściaste. Widziała lipy, dęby, kasztanowce, gdzieniegdzie ponad nimi wychylały się ostre czubki jodeł. Na ziemi poszycie z liści i igieł. Zgubne mogły być szyszki i gałązki, których było niemało. Bliżej domu natomiast rosła intensywnie zielona trawa. Do budynku prowadziła wąska wydeptana ścieżka. Pod sobą widziała fragment płotu, który zaznaczał, gdzie zaczyna się teren posesji. Jeszcze na niego nie wkroczyła. Wolała nie czuć się zbyt pewna siebie. Co jeśli uruchomi wtedy system alarmowy? Dla niej to oznaczało zabicie wszystkich, którzy znajdowali się wtedy w środku, gdyż zauważyliby jej obecność. Chociaż była zabójcą, wolała nie pozbawiać niepotrzebnie życia przypadkowych osób. Tak jak tej trójki w salonie. Nie, w żadnym wypadku nie czuła do nich sympatii, chociażby z tego względu, że jeden z nich z nią rozmawiał. Byli jej całkowicie obojętni.
     Wzięła głębszy wdech, aby się wyciszyć. Jej myśli były zbyt rozbiegane. Zadanie. Fakty. Guarana siedzi w salonie swego piętrowego, prostego w budowie domu. Pokryty czerwoną dachówką, pomalowany na biało. Wchodziło się przez dwuskrzydłowe drzwi na dole. Nie miała zamiaru z nich korzystać. Wejście przez okno w salonie było zdecydowanie bardziej kuszące, gdy weźmiemy pod uwagę, że na tej samej ścianie została przymocowana kratka, po której pięła się winorośl.

     Zrobiło się ciemno szybciej niż przypuszczała. Dopiero, gdy zaszło słońce, zamrugała otrząsając się ze swoistego rodzaju transu. Cały czas obserwowała swój cel i to jak porusza się po mieszkaniu. Goście wreszcie zbierali się do wyjścia. Cierpliwie czekała, aż pożegnają się z mężczyzną. Nie interesowało ją jakie mają ze sobą powiązanie. Rozkazów jej pani i tak by nic nie zmieniło. Złamanie ich nie wchodziło w grę. Ostrożnie wstała z kucek. Poczuła lekkie drżenie. To jej nogi zdrętwiały od zbyt długiego przebywania w jednej pozycji. Lekko nimi poruszyła, aby odzyskać pełną sprawność. Wpadka przez coś takiego jak skurcz? Nigdy by sobie na to nie pozwoliła.
-... zastanawiające?
-Teraz to ty przesadzasz. Jest po prostu przewrażliwiony na punkcie swej osoby - odparł sucho ciemnowłosy młodzieniec. Przeczesał swoje włosy palcami. Dziewczyna siedząca na drzewie mimowolnie skupiła na nich uwagę jednocześnie nie spuszczając wzroku z okna, w którym zapaliło się światło. Nie wiedziała, niestety, kto wypowiedział ostatnie słowo pytania, które zostało wypowiedziane wcześniej.
-Biedny człowiek. Współczuję mu. Nawet, jeśli nie jest to tak poważne jak to przedstawia, to nie rozumiem, czemu niby go to spotyka. - W ostatniej chwili powstrzymała się, aby nie odwrócić głowy. Rozpoznała głos chłopaka, z którym wcześniej rozmawiała. Jak mu było na imię? Nieważne... Już zdążyła zapomnieć.
-Jak dla mnie nudny. Kolejny człowiek, którego trzeba ochraniać, bo ktoś się do niego przyczepił. Interesuje mnie wypłata, którą dostaniemy po tym, jak uda nam się złapać tych, którzy czają się na jego życie - wzruszył ramionami.
-Możemy nie lubić naszego zleceniodawcy, ale zaakceptowaliśmy zadanie. Teraz musimy je wykonać. Sto pięćdziesiąt tysięcy na naszą trójkę. Całkiem przyzwoicie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że mamy tylko zmierzyć się z bandą zwykłych opryszków - klasnął w dłonie usatysfakcjonowany chłopak o dziecięcym wyglądzie.
"Zadanie... A więc jesteście magami" zanotowała sobie w pamięci tę informację. To trochę komplikowało sprawę. Nic o nich nie wiedziała. Zbyt dużo czasu straciła w mieście. Powinna była wcześniej odnaleźć cel. Skarciła się w duchu za własną opieszałość.
-A mnie i tak ta cała sprawa mocno śmierdzi. Nie mógł powstrzymać swego zadowolenia, kiedy to my pojawiliśmy się u niego. Wyglądał tak, jakby kamień spadł mu z serca. - Tym razem odezwał się ostatni, trzeci osobnik, który im towarzyszył.
"Och, nawet nie wiesz jaką dobrą masz intuicję" niemo przyznała rację koledze spotkanego chłopaka. Zadarł nie z tą osobą co trzeba. Niestety, z toku wypowiedzi wychodziło na to, że nie są najłatwiejszymi przeciwnikami i jeśli dojdzie do starcia, nie będzie tak łatwo ich pokonać. Walka oznacza zamieszanie, zamieszanie to zainteresowanie innych, zainteresowanie prowadzi do większej ilości broniących zdrajcę. Prosty ciąg przyczynowo skutkowy.
-To zadanie pojawiło się w więcej niż jednej gildii. Pewnie dopiero po tym jak to zrobił, przeczytał opinie na ich temat i zorientował się, że niektóre z nich mogą zniszczyć mu przy okazji dom.
-Mam nadzieję, że tylko o to chodziło, Ren. W każdym razie - tutaj młodzieniec poprawił swój strój - zadanie zaczynamy jutro o dziewiątej. Guarana nie spodziewa się, aby wcześniej coś się wydarzyło.
"Jakże Febrisco się myli" prychnęła nieznacznie. "Cóż za paple..." powiedzieli więcej niźli chciała usłyszeć. Dostała kilka godzin na wyeliminowanie człowieka. Czasu miała teraz aż nadto. Spięła mięśnie. Nie miała zamiaru zmarnować nawet sekundy. Musiałą tylko poczekać, aż ci znikną jej z oczu.
-Mhm... - przytaknął najmniejszy z nich swojemu jasnowłosemu koledze. Zatrzymał się nagle na środku drogi i odwrócił się pozwalając by przyjaciele wyprzedzili go.
-Eve? - odwrócił się ciemnowłosy - Coś się stało?
"Właśnie, Eve..." pokiwała głową przypominając sobie jego imię. Zamarła w bezruchu zastanawiając się, czy jej nie wyczuł. Poczuła się nieswojo, lecz nie wyczuła niczego podejrzanego.
-Wydawało mi się, że coś tam jest - wskazał palcem miejsce niedaleko tego, gdzie znajdowała się postać w pelerynie.
-Zadanie dopiero jutro zaczynamy, nie musisz być przewrażliwiony już teraz- poczochrał go po włosach drugi blondyn.
-Już idę Hibiki - W końcu ruszył się z miejsca. Pozycja dziewczyny pozostała nieodkryta. Śmiejąc się i żartując odeszli niczego nie podejrzewając. Najwyraźniej nie spodziewali się tego, że zabójca już tutaj jest. Prawdopodobnie przez informacje jakich udzielił im mężczyzna.
"To był twój największy błąd, Guarana. Największy i ostatni" choć wysilała swój słuch, odgłosy elegancko ubranych młodzieńców ucichły. Odczekała jeszcze parę minut, aby mieć pewność, że nie zdążą wrócić i będą wystarczająco daleko.

     Czujna niczym drapieżca. Najpierw jej ruchy były bardzo powolne. Potem coraz szybciej podniosła się i przesunęła na koniec gałęzi, od której lekko odbiła się, by wylądować już na terenie posiadłości. Nie czekała by sprawdzić, czy uruchomiła jakieś pułapki albo alarm. Niczego nie było widać, przynajmniej powierzchownie. Piętnaście metrów. Dziesięć. Pięć. Dopadła do siatki pokrytej rośliną w chwili, gdy trawa zaczęła dziwnie się zachowywać. Przeklęła w myślach. Musiała teraz jak najszybciej wejść do środka. Podskoczyła łapiąc się jednego ze szczebelków i podciągając. Ziemia dziwnie się zachowywała. Zaczęły pojawiać się duże kwiaty z czerwonymi pąkami. Bynajmniej nie wyglądały na przyjazne, szczególnie, gdy rozdziawiły swe paszcze pełne ostrych zębów. Zabójca trzymał nerwy na wodzy. Nie było jeszcze potrzeby, aby wyciągała swoją najsilniejsza broń. Może to zrobić sama wykorzystując tylko i wyłącznie ostrze krótkiego miecza, który miała na plecach.  "Możesz to zrobić jak tylko zechcesz..." powtórzyła sobie słowa swej pani. W końcu wspięła się na parapet. Zajrzała do środka. Niewiele było widać. Naciągnęła skórzane rękawiczki na dłonie. Zaraz potem bez wyrzutów sumienia rozbiła szybę uderzając w nią celnie pięścią. Już schylała się, aby przejść do środka, ale w tej chwili obok jej głowy przeleciał pocisk wystrzelony z broni. A więc nie będzie łatwo i przyjemnie.
-Sądziłeś, że się nie obronię? - usłyszała chrapliwy głos - Że cię nie zauważę? - nerwowy śmiech - robisz więcej rabanu niż słoń w składzie porcelany.
-I tak zginiesz... - odezwała się Ikaris niskim i cichym głosem. Tym razem udało jej się wejść do salonu. Zeskoczyła na podłogę.
-Nie podchodź! Mam broń! Teraz nic mi nie zrobisz!
-Czyżby? - ruszyła krok do przodu. Mężczyzna wystrzelił w jej stronę kilkukrotnie.- Gdzie twoja magia Febrisco Guarana?
-Ostrzegam, nie zbliżaj się! Zaraz zajmą się tobą moi ochroniarze!
-Tych trzech wynajętych magów, którzy niedawno poszli do domu?
-Co...? TY...! - cel zdawał się być zaskoczony tym jak wiele wie osoba, która po niego przyszła. To oznaczało, że był obserwowany znacznie dłużej. Nie miał zatem pojęcia co o nim jeszcze wie. Nie spodziewał się także, że tak szybko kogoś po niego poślą. Za kilka dni miał stąd zniknąć. Wtedy by go nie dorwali. Przeliczył się.Gildia Tartarus nikomu nie odpuszcza. Z krzykiem wycelował broń w kierunku postaci. Dziewczyna szybko zareagowała odskakując w bok za kanapę. Odczekała kilka strzałów. Przyszły denat był wyprowadzony z równowagi. Nie trafiał, choć strzelał z bardzo bliskiej odległości. Dławił się własnym chorym i jednocześnie nerwowym śmiechem. Nie chciał zginąć. Walczył choć wiedział jaki czeka go los. Ikaris wyciągnęła spod płaszcza krótszy sztylet. Potrzebowała czegoś, co go na moment rozproszy. Ryzykując ranę postrzałową, wstała i rzuciła w jego kierunku ostrze. Ta jedna chwila nieuwagi wystarczyła, aby zabójca przeskoczył prze mebel i ślizgiem znalazł się obok niego. Z półobrotu uderzyła go łokciem w brzuch. Oddychała spokojnie, równomiernie, nie mecząc się. Przez to jeszcze bardziej wzbudzała w delikwencie panikę.
-Argh! - z furią wyprowadził kilka ciosów, które Ikaris starała się ominąć. Nie przejmowała się paroma z nich, które zostawią siniaki na jej ciele. Gdy kopniakiem odrzucił ją dalej i wylądowała prawie na ścianie, poprawiła kaptur i wyciągnęła z pochwy swoje dwa miecze. Krótkie, zakrzywione, rodem z bajek, popularnie zwane scimitar. Ciężko było je spotkać w tym świecie, przynajmniej nie w tym kraju. Tutaj wojownicy preferowali proste ostrza bez zbytecznych udziwnień, choć zdarzały się pewne wyjątki.
-Miałeś zginąć szybko. Nic byś nie poczuł. - zakręciła bronią układając ją wygodniej w dłoniach - Teraz będziesz musiał cierpieć.
-Chrzanisz...! - splunął w jej stronę. Nie wyglądał jednak na zbyt pewnego. Miecze w rękach przeciwnika zachwiały jego pewnością siebie.
-Zaraz się o tym przekonasz - podbiegła kawałek, cicho stawiając każdy kolejny krok. Na jedną krótką chwilę Guarana mógł dostrzec lodowe oczy spod kaptura. Intuicyjnie zasłonił twarz krzyżując ręce. Dziewczyna celowała ostrzem w szyję, aby podciąć gardło. Teraz jednak na przedramionach mężczyzny znajdowały się głębokie rany, z których szybko zaczęła sączyć się krew brudząc ubranie i kapiąc na podłogę.
-Cholera! Nie dam się wykończyć wariatce z mieczami!
-To walcz - odparła beznamiętnie okręcając się. Tym razem swe ciosy kierowała w plecy. Dodatkowo wyprowadzony kopniak sprawił, że Febrisco wpadł na szklaną gablotkę. - Jesteś niczym. Nie potrafisz walki. Nie jesteś dla mnie żadnym wyzwaniem - z jej ust sączył się jad.
-Hahahaha! - roześmiał się psychopatycznie. Przez ułamek sekundy zauważyła, że coś naciska. Zgrzyt, który po tym nastąpił nie zapowiadał niczego dobrego.
-Ci'jit... - syknęła widząc jak ze ścian nagle wysuwają się wszelakiej maści bronie palne. Wszystkie były skierowane w nią. Tak na pewno nie będzie łatwo walczyć. -Otwórz się... - nie skończyła mówić, gdy wystrzeliły w nią. Wyskoczyła do góry okręcając się. Czuła jak kolejne pociski niszczą płaszcz, a niektóre z nich ranią jej ciało. Niektóre z nich odbijała ostrzami broni. Biegła wokół pokoju. Potknęła się, lecz nie upadła. "To tylko śmiertelnik! " krzyknęła w duchu dobiegając do mężczyzny, który zbyt bardzo napawał się faktem, że udało mu się ją zagonić w kozi róg. To był jego błąd. Nie spodziewał się, że dziewczyna nie będzie próbowała uciec. Z jeszcze większym zacięciem próbowała do niego dotrzeć, co w końcu jej się udało. Nawet nie mrugnęła okiem wyciągając gwałtownie rękę do przodu i przebijając jego brzuch scimitarem. Śmiech zamienił się na urywany. Amunicja skończyła się. Powiew wiatru rozwiał dym odsłaniając postać Ikaris. Przez pył, Guarana do tej pory nie widział, gdzie się ona znajduje.
-Aaa!!! A...aaaa! - dotarło w końcu do niego co się stało. Źrenice Febrisco gwałtownie się zmniejszyły.
-Nie powinieneś był mnie lekceważyć. - Zdmuchnęła kosmyk włosów z twarzy. Wyprostowała się i głębiej wbiła miecz a zaraz potem wyciągnęła pozwalając by mężczyzna opadł na kolana. Przykładał w panice ręce do rany starając się zatamować krwawienie. Na twarzy malowało się przerażenie. Z wciąż otwartych ust w geście niemego krzyku, płynęła stróżka krwi.
-Co... co ty mi zrobiłaś...?! - wykrztusił, starając się jednocześnie połykać lepką maź.
-Odpłaciłam się za to, co nam zrobiłeś - opuściła ręce z bronią. Z jednego z mieczy skapywały kropelki krwi na podłogę. Dłoń też była pokryta tą samą cieczą. Otarła czoło, pozostawiając na nim czerwone smugi.
-Cholera.... cholera... CHOLERA! - strach i niedowierzanie zaczęły przemieniać się w obłąkanie. Śmiał się, choć umierał.
-Giń już wreszcie - Ikaris stanęła obok klęczącego celu. Nie spojrzała na niego, gdy machnęła ręką. Głos zdrajcy gwałtownie urwał się. Na płaszczu dziewczyny pojawiła się duża plama, a kawałek dalej coś upadło. Zerknęła w tym kierunku. Głowa przeciwnika potoczyła się aż pod szafę. Nawet nie wiedział, co się stało w chwili śmierci. Cios nastąpił szybko, a miecz przeszedł przez jego szyję jak przez masło. Reszta ciała dopiero po chwili osunęło się na podłogę. Krew i inne płyny ustrojowe poczęły wypływać z wnętrza. Po zapachu można było poznać, że w chwili zejścia denat zdążył się wypróżnić ze strachu. Podeszła do okna. Nie miała zamiaru sprzątać. Nigdy tego nie robiła. To przestroga dla innych by uważali z kim się zadają. Zeskoczyła na zewnątrz, lądując na trawniku. Wszystko się uspokoiło. Wraz ze śmiercią mężczyzny wszelkie czary przestały działać.  Miała szczęście, ludzie mieszkający kawałek dalej dopiero teraz zaczęli reagować. Byli zbyt powolni, aby odpowiednio szybko zainterweniować.
     Nie wiadomo kiedy, zniknęła w lesie pozostawiając za sobą odór śmierci.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 2 - Stary Żniwiarz

     Zatrzymała się gwałtownie na ułamek sekundy, aby przepuścić osobę, która nagle wyszła zza rogu. W duchu wyczuła lekką irytację. Naprawdę nie lubiła, kiedy ludzie tak nagle ją spowolniali. Często odnosiła wrażenie, że robili to specjalnie. Widziała, że mają świadomość, że ktoś za nimi podąża. A mimo to nie potrafili przesunąć się, aby zrobić przejście. Wręcz przeciwnie, zaczynali poruszać się dziwnym slalomem przez co dziewczyna traciła wiele cennego czasu. Tak bardzo chciała mieć już za sobą wykonanie zadania wyznaczonego przez jaśnie Panią Kyoukę. Zabicie człowieka nie stanowiło dla niej problemu. Znała setki sposobów na pozbawienie człowieka życia. Zbyt wielu osobom odebrała już dalszy żywot, aby ograniczyć się do jednego rozwiązania polegającego na przebiciu mieczem przyszłego denata. Ta łatwość z jaką przychodziło jej zabijanie nie oznaczało, że lubiła to robić. Wykonywała rozkazy, jednak nie była dumna ze swych poczynań. W większości wypadków czuła wstyd. Miała świadomość, że zadane przez nią ciosy są niesprawiedliwe. Mimo to, wciąż tkwiła w tej chorej rzeczywistości, gdzie jej rola sprowadzała się do roli Boga Śmierci swoich współlokatorów. Odkąd została uratowana od niebezpiecznego eksperymentu zawsze była wysyłana do zewnętrznego świata, by wykonywać coraz to nowsze zlecenie. Tylko dzięki swemu posłuszeństwu i skuteczności wciąż żyła. Pokręciła nieznacznie głową czując specyficzne ściśnięcie w gardle. Nie powinna teraz o tym myśleć. Nie miała szans na inną rzeczywistość. To były tylko mgliste marzenia, które nigdy nie zostaną spełnione. Nie powinna zdradzać się z tym, że choć raz coś takiego przemknęło jej przez myśl. Nie uszłoby jej to płazem w miejscu, które zwykła nazywać "domem".
Dziewczyna w pelerynie czasem zatrzymywała się, aby niezauważona podsłuchać jakąś rozmowę. Szukała informacji na temat swojego celu. Rzadko kiedy się wychylała i siłą wymuszała podanie potrzebnych wiadomości. Robiła to tylko wtedy, jeśli była pewna, że osobiście pozbawi życia kontaktu.
-Może w czymś pomóc? - spytał właściciel stoiska, przy którym stała od dobrych pięciu minut i pustym wzrokiem obserwowała wyłożony przez niego towar. Ocknęła się słysząc skierowane do niej pytanie. Pokręciła przecząco głową odsuwając się kawałek. Nie interesowały ją żadne kamienie z magicznymi właściwościami, księgi czy inne tylko na pozór przydatne magowi przedmioty. One wszystkie niewiele co znaczyły. Młoda osoba wyznawała zasadę, że mag jest tak dobry jak wyćwiczone przez niego umiejętności.
-Świeże jabłka! Pyszne i soczyste! - Krzyczał donośnie mężczyzna pchający wózek o dwóch kółkach pełen czerwono zielonych owoców. Z trudem zmieścił się w wąskiej uliczce obok nowoprzybyłej. Nikt jednak nie zwracał na nią zbytnio uwagi. Zbyt wiele różnych dziwnych osób tu się kręciło, aby była kimś nadzwyczajnym.
-Może kunsztowną biżuterię dla panienki? - jubiler wyszedł właśnie ze swego sklepu by zagaić grupkę chichoczących dziewczyn wpatrujących się w wystawę.
-Kryształ... proszę o kryształ... zbieram na chleb... - przez radosne okrzyki dało się słyszeć i te smutniejsze słowa wypowiadane przez żebraków. Chociaż Ikaris była zimnokrwistym mordercą czasem ruszało ją sumienie i dawała kilka kryształów, które były w tym świecie umownym środkiem płatności. Tak było i tym razem. Podeszła do ślepego na jedno oko człowieka i wrzuciła mu do kubeczka trochę drobnych. - Dziękuję panienko - usłyszała szczere słowa podziękowania przepełnione ulgą. Prawdopodobnie dzięki niej uda mu się przeżyć przez kilka najbliższych dni. Jednak nie to było ważne. Ludzie przychodzili i odchodzili. Dziewczyna nie starała się ich zapamiętać. Życie było zbyt kruche, aby do kogokolwiek się przywiązywać.
Przechodząc dalej minęła kiosk, gdzie na wystawie znajdował się najnowszy numer "Czarodzieja". Nie namyślając się długo zakupiła go. Odeszła kawałek nim przekartkowała magazyn. Już dawno nie miała w rękach takiej gazety. Tam gdzie mieszkała nie miała do niej dostępu. Mogła czytać książki, jednak były zupełnie inne od tych, które znajdowały się tu, w świecie zewnętrznym. Wbrew pozorom dzięki tej niepozornej makulaturze dowiadywała się całkiem sporo o tym, co teraz działo się na świecie. Plotki, radość, żarty, szczęście... Czasem jakiś poważniejszy artykuł. Tak odmienny świat. Chyba nie potrafiłaby się w nim odnaleźć na stałe po takim czasie.


-Nie wyglądasz na stałą czytelniczkę "Czarodzieja"- odezwał się ktoś obok niej. Odwróciła głowę, by zobaczyć kto to taki śmiał ją zajść od tyłu. Spokojnie do tej pory siedziała na wyższym murku nad rzeką. Leniwie po wodzie przepływały łodzie z rybakami i handlarzami. Dziewczyna poświęciła chwilę na to, by przyjrzeć się osobnikowi. Z wyglądu zdawał się być młodym chłopcem, ale głos zdradzał, że jest starszy. Ubrany w elegancką białą koszulę i ciemne spodnie od garnituru. Dopasowane do tego buty i krawat. Zaczesane na jedną stronę blond włosy przypominające aureolkę wokół głowy aniołka. Uśmiechał się przy tym wszystkim pobłażliwie, jednak bez cienia ironii. W zielonych oczach nie dostrzegała strachu przed jej osobą.
-Hej - zagadnął ją ponownie - Nie masz zamiaru mi nic odpowiedzieć? - Pokręciła przecząco głową wracając do lektury. - Ale umiesz mówić, prawda? - pochylił się lekko do przodu splatając dłonie za sobą. Zaciekawiony próbował dostrzec twarz dziewczyny. Nie był zwyczajny, że ktoś go całkowicie ignoruje. Żadnej reakcji. - Umiesz? - Nieznajoma pokiwała cierpliwie głową. Nie miała ochoty na natręta, lecz nie będzie urządzać scen. - Proszę, a jednak doszliśmy do jakiegoś porozumienia - zaśmiał się uroczo - Nie gryzę, zaręczam. Jestem po prostu ciekawy. Często czytasz tę gazetę? - Zaprzeczenie ze strony rozmówczyni.  - A wydawać by się mogło, że każdy ją zna na wylot... - Podniosła lekko głowę - Nie, nie, w żadnym wypadku cię nie osądzam. Tak tylko głośno myślę. Wiesz... podszedłem do ciebie, bo miałem wrażenie, że coś cię gryzie. Uznałem, że powinienem z tobą porozmawiać. Nie zostawię smutnej damy samej. - Ikaris odwróciła głowę w kierunku młodzieńca. Promienie słońca oświetliły jej lekko zdziwioną i poważną twarz. - Och... chyba nie do końca dobrze odczytałem twe emocje. Chociaż byłem pewien, że jeszcze chwilę temu... - ściągnął brwi i przysiadł na chwilę na murku. - Jestem Eve Tearm, miło mi cię poznać, nieznajoma - lekko skłonił głowę w jej kierunku. Dziewczyna zaakceptowała tą informację skinięciem. Złożyła gazetę i schowała ją do plecaka. - Nie należysz do zbyt towarzyskich osób. Rozumiem, zaraz sobie pójdę - bez trudu rozszyfrował jej mowę ciała. - Najpierw jednak chciałbym, żebyś zrobiła coś dla mnie - powiedział poważnie nie spuszczając wzroku z nieznajomej. - Uśmiechnij się dla mnie. Choć przez moment. Proszę. - Ikaris westchnęła w duchu przymykając oczy. Czego on od niej chciał? Był tylko nic nie znaczącym osobnikiem. Zakłócił czytanie gazety, nie pozwalał skupić na wyłapaniu informacji, gdzie znajduje się cel, który miała unicestwić. W końcu jednak zmusiła się do tego, by na twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Prawdopodobnie chłopak z łatwością dostrzegł, że nie jest on szczery, lecz wystarczył mu. - Dziękuję, nie smuć się więcej - puścił jej jeszcze oczko i zeskoczył z murku.
-Eve! Gdzie ty się zapodziałeś? - Gdy Ikaris się odwróciła zobaczyła jak nawołuje go dwóch przyjaciół, ubranych równie elegancko co on sam. Nawet na nią nie spojrzeli - Przez ciebie spóźnimy się do Guarany!
-Rozmawiałem z pewną uroczą młodą damą... Przepraszam, możemy już iść.
"Guarana?" przemknęło jej przez myśl. Może jednak to spotkanie nie było takie złe. Jeśli mówili o tym samym człowieku, zaprowadzą ją nieświadomie do mężczyzny. Nie mogła stracić tej okazji. Zgubienie tych młodych mężczyzn nie wchodziło w grę. Spokojnie, aby nie zwrócić na siebie czyjejkolwiek uwagi podniosła się z miejsca, a potem ruszyła śladem grupki. To była szansa na szybkie wykonanie zlecenia i zduszenie w zarodku głosu wyrzutów sumienia, który po raz kolejny chciał ją odwieźć od morderczego instynktu. Jak zawsze jednak z marnym efektem. Nie spuszczała teraz z nich wzroku. Teraz była zabójcą. Nic innego już się nie liczyło.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 1 - Piekielna Brama

     Chociaż była pogrążona w lekturze, nie traciła czujności. Znajdowała się w zbyt nieprzyjemnym miejscu, aby pozwolić sobie na prawdziwą chwilę relaksu. Nie reagowała jednak paniką na każdy najdrobniejszy szelest. Byłaby wtedy tchórzem. Wiele lat uczyła się tego, aby nie okazywać strachu przed mieszkańcami tego domu. Zawsze jednak towarzyszyło jej pewne zniesmaczenie i zawód, że to z nimi musi żyć. Nie miała innego wyboru.
-Moja Pani, Kyouka wzywa cię do siebie - w drzwiach do pomieszczenia stanęła osóbka wyglądem przypominająca małą dziewczynkę. Jej wyraz twarzy psuł jednak wizerunek dziecka o krótkich czarnych włosach i króliczych uszach. Strój obszyty futerkiem również wskazywał na tego gryzonia. Najwyraźniej przybyła była wielką wielbicielką tych zwierząt. - Znowu ma dla ciebie jakieś zadanie - skrzywiła się nieprzyjemnie, jeszcze bardziej niż przed chwilą. - To nie ty powinnaś być wysyłana na te misje tylko ja.
-Wypełniam tylko wolę jaśnie pani. Czy sugerujesz zatem, że powinnyśmy się jej sprzeciwiać? - Jasnowłosa dziewczyna siedząca w wiszącym pod sufitem hamaku, odłożyła książkę na bok, a po chwili lekko zeskoczyła na podłogę. Była zdecydowanie wyższa od dziewczynki, która traktowała ją z góry. Spokojna, z ze stanowczym spojrzeniem niebieskich oczu, z włosami spiętymi w luźny kucyk. - Nie sprowokujesz mnie, panienko Lamy - minęła ją, a srebrne klucze przypięte do paska zadzwoniły charakterystycznie. 
-Gdyby nie jej rozkaz już dawno być była martwa.
-Głupi ma jednak szczęście, czyż nie? - spojrzała przez ramię na "królika".
-Och, jesteś irytująca. Idź już lepiej. Nie chcę cię na oczy widzieć - Lamy skrzyżowała ręce i odwróciła głowę od rozmówczyni. Ilekroć musiała zbliżyć się o dziewczyny z kluczami robiło się jej niedobrze. Z trudem powstrzymywała swe mordercze żądze. Niepojętym dla niej było czemu to właśnie ona została oszczędzona przez Kyoukę. Tak wiele innych osób zostało tu sprowadzonych. Na tak wielu eksperymentowano, a jednak to ta dziewczyna została wybrana. Urażona wyszła z pokoju trzaskając drzwiami, gdy tylko kroki jasnowłosej ucichły na korytarzu.

     Podwinęła szerokie rękawy białej, rozpinanej bluzki. Wciągnęła powietrze pozwalając by metalowy ozdobny gorset, przypominający fragment zbroi wygodniej ułożył się na jej ciele. 
-Jakie masz dla mnie zadanie, moja Pani? - spytała splatając ręce za sobą. Stała wyprostowana jak struna. Wpatrywała się w duże i wygodne krzesło, które umieszczone zostało na wprost wielu monitorów. Dziewczyna nawet nie próbowała czytać informacji na nich się znajdujących. Często były napisane w zupełnie nieznanym jej języku.
-Wykonasz drobną robotę na zewnątrz. Pewien delikwent sprawia nam ostatnio sporo problemów przez swoje nie wywiązanie się z umowy. Mówiąc najprościej - tutaj osoba dotychczas siedząca tyłem odwróciła się w stronę przybyłej młodej dziewczyny - zakończysz jego żywot.
-Wytyczne?
-Nie interesuje mnie to w jaki sposób to zrobisz. Osobnik ma być martwy jak najszybciej. Masz się tylko nie dać złapać. Możesz go torturować, otruć, topić, spalić... co tylko chcesz.
-Rozumiem, że przyprowadzenie go tutaj w roli królika doświadczalnego nie wchodzi w rachubę.
-W żadnym wypadku. To dość znana osobistość... A na razie nie mamy w planach sprowadzenia tutaj całej rady. Tylko niepotrzebnie będą utrudniać wykonanie naszego planu.
-Oczywiście, moja pani. - Skłoniła się lekko dziewczyna. Nie ruszyła się jeszcze z miejsca. Musiała się dowiedzieć, kogo konkretnie ma pozbawić życia.
-Febrisco Guarana. Mieszka niedaleko Magnolii. Rozpoznasz go bez trudu. - Kyouka po chwili milczenia zdradziła w końcu dane osoby, która miała zostać unicestwiona. - Masz na to niewiele czasu.
-Wiem, moja Pani. Nie zawiodę cię - odwróciła się i ruszyła do wyjścia.
-Ikaris - zatrzymała ją jeszcze kobieta. Złudnie jej twarz przypominała ptasią. Dodając do tego, że miała jeszcze ptasie nogi, spokojnie można było ją porównać do harpii. - skontaktuj się z nami, gdy zakończysz pracę. Wygląda na to, że będziemy cię dłużej potrzebować w zewnętrznym świecie. Szczegółów jednak dowiesz się później.
-Rozumiem. Nie zawiodę. Wyruszam natychmiast - odpowiedziała spokojnie. W końcu udało jej się opuścić pokój. Pod drzwiami już czekała Lamy. Naburmuszona i niezadowolona. Tego królika zdecydowanie nie należało drażnić.
-"Rozumiem, nie zawiodę" - przedrzeźniła dziewczynę. - Lizuska. A żebyś wpadła na tej misji. Mam cię już dość.
-Zrobię ci na złość i przeżyję. Do zobaczenia za jakiś czas.

     Stanęła na brzegu urwiska. W dole widziała przesuwający się obraz. Wypatrywała wolnej polany bądź większego lasu. Nie mogła wylądować w środku miasta. Wtedy z pewnością ktoś by ją zauważył. Lamy byłaby szczęśliwa. Nie mogła dopuścić do zdemaskowania miejsca, w którym żyła.
-Otwórz się Bramo Raju - zwinnie wyciągnęła spod płaszcza jeden ze srebrnych kluczy.  Wsunęła go w pustą przestrzeń obok siebie i przekręciła. Wokół zalśnił magiczny krąg, a chwilę później przez otwarte wrota przefrunął kolorowy ptak. - Milo! - zawołała go, gdy zatoczył pełne koło wokół niej. - Zabierz mnie na dół, kochany - poprosiła grzecznie wchodząc na jego grzbiet, gdy tylko to było możliwe. Rajski Ptak wzbił się wtedy wyżej w powietrze i skierował się w kierunku ziemi, do lasu. Pomimo swego niezwykle kolorowego i ognistego upierzenia, nie rzucał się zbytnio w oczy. Na tym odludziu mało kto się pojawiał, a nawet jeśli był, nie patrzył on w górę. Gdyby ktoś się jednak trafił i uniósł swój wzrok ku niebu dostrzegłby mieniący się punkt zmierzający w stronę gruntu. Z każdą chwilą zbliżał się coraz bardziej i w końcu można było dostrzec, że ptak przypomina skrzyżowanie papugi z gołębiem o niezwykle długim ogonem i falującym pióropuszem na głowie. Przyzwany duch wylądował z cichym hukiem na niewielkiej polanie.
-Dziękuję ci, Milo - Dziewczyna odwołała stworzenie. Klucz na powrót schowała pod płaszczem. Rozejrzała się szukając, w którą stronę powinna się udać. Nasunęła kaptur na głowę. To będzie ciężkie kilka dni. - Lepiej bądź gotów Febrisco na to, co cię czeka... - wymruczała cicho pod nosem obierając w końcu jeden konkretny kierunek.


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Prolog

     Przechodzisz pomiędzy regałami, których półki uginają się pod ciężarem książek. Każda jest inna, nigdzie nie dostrzegasz dwóch identycznych. Ciszę wypełniają niezliczone szepty. Zarówno tymi dobrymi jak i tymi złymi. Nie ma tu jednak nikogo. Jesteś sam pośród nieskończonej biblioteki. Próbujesz czytać tytuły na grzbietach ksiąg, lecz wzrok płata ci figle. Litery przeskakują z miejsca na miejsce, nie chcąc ułożyć się w słowa. Nie pozwalają się odczytać. Nie jesteś na to gotowy, a może tak naprawdę nie są ci one przeznaczone.
     Jest tu dość jasno jak na to z pozoru mroczne pomieszczenie bez żadnych okien. Nie widziałeś tu żadnego odkąd wszedłeś do środka i kroczyłeś środkiem po miękkim dywanie. Cienie skrywają się pod meblami, lecz nie są niebezpieczne. Nie uczynią ci żadnej krzywdy. Co innego szepty. To książki wabią cię do siebie, chcą opowiedzieć historie, które w sobie kryją. Tak, odmienne, tak różne... I tak bardzo niebezpieczne.
     Nagle stajesz oko w oko z zupełnie obcą sobie postacią. W chwili, gdy nadchodzisz, z uśmiechem gładzi otwarte stronice tomiska opuszkami palców. Gdy cię zauważa, nie wygląda na zaskoczoną. Wręcz przeciwnie, odnosisz wrażenie, że na ciebie czekała. Podchodzi krok bliżej. Wyciąga ręce z otwartą księgą w twoim kierunku. Nic nie mówi, a jednak... Nie masz wątpliwości co do tego, co powinieneś zrobić. Bierzesz od niej opasłą księgę. Widzisz jak na dotychczas białych i pustych stronicach pojawiają się pierwsze litery. Podnosisz wzrok, aby się o coś spytać postaci, lecz jej już nie ma. Rozglądasz się, ale nie dostrzegasz oznak obecności nieznajomego.
     Siadasz obok regału i otwierasz tę magiczną książkę na pierwszej stronie. Już widać jej tytuł...

"Księga Zodiaków"